Siła

 Czym dla mnie jest siła? Niepoddawaniem się, gdy sprawy nie idą tak jak sobie wymarzyliśmy. Jest wolą życia. Niekończącym się dążeniem do urzeczywistnienia swoich marzeń. I podnoszeniem się z desek o własnych siłach, gdy życie zaserwuje knockout..

Źródłem siły może być miłość bliskich osób i miłość do tych osób. Pasja, ambicja, chęć posiadania, udowodnienia czegoś sobie lub innym. A w zależności od tego, skąd czerpiemy motywację, może to być niekończące się źródło mocy lub też takie, które szybko wyschnie..

Można czerpać z różnych źródeł, tak aby w razie czego zastąpić jedno innymi, ale to najbardziej trwałe pochodzi chyba z nas samych. To taki wewnętrzny głos, który czasem każe się nam mocno wkurzyć na to w czym tkwimy i motywuje do zmiany.

Gdy motywacja pochodzi tylko z zewnątrz, to stajemy się zależni od zmiennych czynników, na które nie mamy wpływu - relacje mogą się skończyć, dzieci dorosnąć, bliscy odejść.. A 'wszyscy inni', którym chcemy 'coś udowodnić' tak na prawdę mają nas gdzieś i oceniają przez własny pryzmat.

To wewnętrzne źródło mocy jest za to z nami zawsze. Czasem zagłuszone przez zewnętrzny szum oczekiwań, stereotypów, zakazów i nakazów, ale gdy wsłuchamy się w siebie, w sygnały jakie wysyła nam ciało to możemy go na nowo usłyszeć.

Mam wrażenie, że to właśnie ten wewnętrzny krzyk próbujemy czasem uciszyć używkami, pracoholizmem, zakupoholizmem i innymi kompulsywnymi zachowaniami, zamiast uledz własnym prawdziwym potrzebom, a nie chwilowym impulsom.

Czasem jest to taki ucisk w podbrzuszu, wewnętrzne rozedrganie, napięcie lub niemoc. Czasem dobijająca się podświadoma myśl, którą uparcie spychamy gdzieś daleko. Niedopuszczone do głosu komunikaty ciała przybierają na sile. Powodują bóle głowy, migreny, choroby autoimmunologiczne i nowotworowe. To taki autosabotaż. Samounicestwienie..

U mnie Hashimoto zaczęło się wraz z bardzo stresującymi sytuacjami w moim życiu, w czasie, w którym stawiałam wszystkich wyżej niż siebie, nie liczyłam się z własnymi potrzebami i chciałam tylko zadowolić wszystkich wokół zamiast zadbać o siebie. 

Niezaopiekowane psychika i ciało zbuntowały się i zaczęły działać przeciwko sobie wywołując chorobę autoimmunologiczną, która unicestwia komórki własnego organizmu, atakuje tarczycę i powoduje jej zanik. 

Ten krzyk już został usłyszany, choć początkowo objawy przypominały depresję. Później przybrały na sile i było ryzyko, że to guz mózgu, bo miałam silne migreny wraz z aurą, w której traciłam połowę pola widzenia. 

Gdy usłyszałam werdykt, że to prawdopodobnie ucisk guza na przysadkę, bo wg wyników badań nie wydzielalam prolaktyny, w głowie układałam list pożegnalny dla mojej małej wówczas córeczki z radami na życie, które chciałabym Jej przekazać..

Na szczęście w nieszczęściu poziom testosteronu wskazywał też na to, że jestem  1oo% facetem (z guzem mózgu) posiadającym jednak córkę osobiście urodzoną, więc coś tu było jednak nie halo.. 

Po ogromnym stresie wizji końca życia, rezonansie i powtórnych badaniach okazało się, że technik źle wpisał wynik. '1' z testosteronu powinna być przy prolaktynie, co na nowo uczyniło mnie kobietą bez guza mózgu, z szansą na osobiste przekazanie rad Córce i dalsze życie jednak już na zawsze u boku Japończyka Hashiego.

Teraz to w sumie nawet drania polubiłam, choć napędził mi niezłego stracha, doprowadził kiedyś do utraty upragnionej ciąży, upasł mnie 20+, pozbawił części długich, gęstych włosów i każe się codziennie szprycować tabletkami z rana. Doceniam jednak to, że w czasie kiedy nie obchodziłam samej siebie za mocno powiedział STOP - TERAZ TY!

Poprzestawiałam priorytety, zrezygnowałam z części pracy (a pracowałam wtedy w 3 miejscach myląc dzień z nocą i dni tygodnia..), znalazłam czas na relaks - sport, który stał się dla mnie antidotum na stres i samotność w pustej relacji jaką było moje małżeństwo.

Poznałam wtedy dziewczynę - młodszą ode mnie i pełną życia, bardzo asertywną a raczej egoistyczną i toksyczną jak się z czasem okazało, ale na tamten moment będącą moją inspiracją, że da się żyć inaczej.

Tak więc wszystko dzieje się po coś. Nie ma przypadkowych spotkań, ani wydarzeń. Wszystko ma głębszy sens i gdzieś prowadzi. Trzeba tylko nauczyć się słuchać. Wszechświata i siebie samych ♡



Komentarze

  1. Tak,wszystko dzieje się po coś i ja tu nie jestem z przypadku.Pozdrawia wchodząca w układy z Hasimoto,Simera :)
    Ps.Nie pomyslałabym,że mogę napisać o tym draniu stawiając emotkę uśmiechu :)
    Lece grzać stopy,bo mnie japończyk wykończy z zimna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, Japończyk potrafi zaleźć za skórę szczególnie jesienią i zimą, ale za to pozwala podwójnie docenić ciepły kocyk i herbatkę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Na rozstaju dróg...

On(i)

Alko i inne używki