Ataki paniki

 Niestety powróciły.. 

W jednej chwili dopada mnie strach o wszystko czego na codzień staram się do siebie nie dopuszczać. Przyspiesza serce i oddech, robi się ciemno przed oczami, ciało staje się odrętwiałe, a w głowie dzieje się totalny armagedon..

Czuję, że znów odcinam się od siebie, że tracę kontakt z prawdziwym ja. Moja intuicja krzyczy, że dzieje się źle, a ciało jest jak sparaliżowane, nie mogę wstać, nie czuję zimna, bólu..

Nie umiem wyrwać się z tej matni, choć chwilowe ukojenie przynosi wsparcie partnera, wtulenie się w niego, rozmowa ♡ Ale ta relacja to rollercoaster, emocjonalna huśtawka - góra dół, uzależniająca heroina i traumatyczne przywiązanie.. 

Wiem, że z jednej strony leczę się Nim z wszystkich traum i lęków, że przerabiam je na nowo w bezpieczniejszych okolicznościach i to sprawia, że przestają boleć. Z drugiej czuję, że wchodzę w rodzinny schemat, we współuzależnienie i kolejną przemocową relację..

Nie chcę tego przede wszystkim z racji na  dzieci, aby nie powielały chorych wzorców. Ale tak ciężko jest się wyrwać z tego co głęboko zakorzenione i tak obco jest we wszystkim co dobre, poprawne i zwykłe..

Ten, który potrafi dać mi największy spokój, poczucie szczęścia i ukojenie jest jednocześnie źródłem strachu, lęków i niepewności. Taką samą relację miałam z Ojcem.. Emocjonalny rollercoaster. Świadomość mówi uciekaj, ale podświadomość każe w to iść, tak jakby coś jeszcze było do przerobienia, uleczenia i zrozumienia siebie.. 

A nie jest to łatwe bo mój nastrój potrafi się przełączać z minuty na minutę, od psychozy i czarnych myśli po euforię lub agresję. Czasem mam wrażenie, że to On rozumie mnie lepiej niż ja samą siebie.. 

Wiem, że stąpam po cienkim lodzie, wiem, że ryzykuję wiele, ale całą sobą czuję, że gdy z niego zejdę to przestanę żyć, przestanę czuć cokolwiek. Mam skrajne potrzeby, takie które na pozór sobie przeczą - pragnę poczucia bezpieczeństwa ale nie stagnacji, spokoju ale nie nudy, czułości ale nie przewidywalności.. 

A On wzbudza we mnie od początku skrajne emocje - od strachu przez współczucie aż po obsesyjne pragnienie. Zatracam się w nim i czuję 'jak w domu' - bezpiecznie ale i niepewnie, dobrze a czasem chcę uciekać, spokojnie choć czasem wieje grozą..

Przede wszystkim czuję się w tej relacji potrzebna, choć staram się jak mogę nie dać wepchnąć w rolę ratowniczki. Z drugiej strony to On wiele razy uratował mnie - przed moimi lękami i psychojazdami, które różnie mogły się skończyć; przed samą sobą; przed byciem stłamszoną przez problemy i relacje..

Potrafi mnie wesprzeć, wysłuchać i zrozumieć jak nikt inny. Ukoić cały stres i okiełznać kiedy trzeba.. Wiem, że mam w sobie sporo agresji, częściowo daję jej upust przez sport, ale kumulacja tego wszystkiego co się ostatnio dzieje na przemian odpala mnie lub totalnie pozbawia sił. W tych skrajnych stanach to On potrafi mnie wesprzeć, uspokoić, zmotywować albo spacyfikować kiedy jest taka potrzeba..

Jakkolwiek choro to brzmi wiem, że muszę czuć respekt przed facetem, bo inaczej potrafię niszczyć jak tajfun. Potrzebuję skrajnych emocji, bo najzwyczajniej w świecie jestem od nich uzależniona. Nie potrafię w spokojne, płytkie relacje choć pragnę spokoju z Tym, który na dłuższą metę nie umie mi go dać..

Nadmiar problemów i spraw sprawia, że mam ochotę wylogować się z życia. Zostawić to wszystko w rękach losu i wycofać się z tej nierównej walki. Wiem jednak, że nie mogę. Nie zrobię tego bliskim, którym na mnie zależy, nie zostawię Ich z pustką i wyrzutami sumienia, że może mogli coś zrobić..

Dźwignę to wszystko ze wsparciem dobrych ludzi wokół i na przekór tym, którzy życzą mi źle. Chwilowo jest spadek mocy, ale podniosę się znowu. Chcę w to wierzyć ¤♧☆

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Na rozstaju dróg...

On(i)

Alko i inne używki