Koniec końców..


 Gdy przekroczone zostaną wszystkie granice..pfff właściwie to zdeptane, staranowane lub dosadniej osrane przez osoby, które miały być naszym wsparciem, największym kibicem i bezwarunkową miłością..  coś umiera i już później nie da rady ożywić trupa choćby nawet z poziomu logiki się chciało..

Podświadomość tworzy blokadę nie do zdjęcia i żaden głos rozsądku nie może się przez nią przedostać. 

To dobrze, bo czasem nasze ciało i dusza wiedzą lepiej co jest dla nas dobre, a co nas niszczy. 

Dosięgawszy (wreszcie) relacyjnego dna postanowiłam się od niego odbić, a rachunek sumienia zrobić w formie materiału do podcastu bądź też wstępu do książki, której ciąg dalszy dopisze życie ♤♡♤

Oto on:

Będąc, mam nadzieję, u kresu tej relacji postanowiłam opisać swoją fake-love-story, aby postawić kropkę nad i.. i zamknąć ten temat i serce ♡

Poznałam typa w czasie kiedy runął mój poukladany względnie świat- tzn taki, w którym było chujowo ale stabilnie. Otóż 20 lat byłam żoną osobnika nieobecnego mentalnie i fizycznie, który to generalnie miał wywalone jajca na wszystko.  Musiałam być mamą i tatą w jednym, starałam się wszystko ogarniać i to tworzyło moją rzeczywistość - ja i moje dzieci oraz zwierzęta, za które byłam odpowiedzialna. Z tego względu kres tej pustej relacji położyła sytuacja, w której Pan wiecznie nieobecny był wyjątkowo obecny i zdzielił kopniakiem ukochanego psa i przy okazji mnie, która jak lwica stanęła w obronie 'brata mniejszego' stawiając czoła 130 kilogramowej masie..

Pan mąż musiał ewakuować się z naszego mieszkania z pomocą służb niekoniecznie specjalnych, ale wreszcie była rana którą można było udowodnić- z tymi na psychice było trudniej niestety..

W pakiecie z mężozniknięciem, którego zbytnio nie odczułam z racji na poprzednią formę relacji niestety przyszedł też podział wakacji. Ojciec, który nie spędził dotąd ze swoimi dziećmi więcej niż 2 dni z rzędu bez pomocy osób trzecich wokół miał przejąć opiekę na bity miesiąc bo tak sobie wymyślił! 

Runął mój popieprzony ale w pewien sposób poukładany świat. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, czułam jakby wyrwano mi serce. A nawet dwa..

Cisza zabijała. I samotność. Więc resztką instynktu samozachowawczego dałam się wyciągnąć koleżance na miasto. Jednak problemów nie zdołała zagłuszyć nawet głośna klubowa muzyka... 

Gdy siedziałam z miną w typie 'nie podchodź typie bo oberwiesz' respektowaną przez 99% imprezowiczów bezbłędnie, trafił się ten 1 oporny, który widocznie kochał ryzyko.. Poczułam jak jego spojrzenie skanuje mnie, przeszywa - coś jak lew polujący na najsłabsze ogniwo w stadzie antylop. Mimo wstępnego oporu upolował - swoją historią, w której mimo przesiedzianych 20 lat oczywiście był ofiarą a nie sprawcą, opowieścią o związku, w którym oczywiście był zdradzany, a nie zdradzał oraz pozą wrażliwego i opiekuńczego twardziela, który w tym trudnym czasie służył swoim wytatuowanym silnym ramieniem. 

Popłynęłam w to jak alkoholik w alkohol, w który pewnie poszłabym dla znieczulenia gdyby nie to, że w moim wyschniętym sercu jebła bomba miłości powodując tam wiosnę stulecia. Zaczęły się wiadomości 24/7, ambitne plany po tygodniu głównie wirtualnej znajomości, dedykacje piosenek z przekazem, romantycznych postów oraz sugestie o bratniej duszy i miłości życia. Był to pierwszy osobnik płci męskiej w moim zyciu, który nie nalegał nachalnie na pierwszy sex. Był czuły, przytulał, pocieszał, rozumiał.. Opowiadał hardcorowe wydarzenia ze swojego życia wywołując we mnie odruch wdzięczności i tym samym pozyskując informacje o mnie. 

Działało to na mnie jednak terapeutycznie - wreszcie ktoś słuchał uważnie i koił ból, przerobiłam przy nim trudne tematy mojego młodego życia, w którym byłam wykorzystywana i nadużywana także przez najbliższe osoby. Płakał ze mną, przytulał, obiecał pomścić. Poczułam się zrozumiana, zaopiekowana i wreszcie bezgranicznie bezpieczna. Latałam z głową w chmurach trwoniąc bezmyślnie żelazny zapas gotówki odkładany na spłatę pana męża za wspólne mieszkanie. No bo tak. - to była dość kosztowna terapia- dziwnym trafem zawsze gdy się spotykaliśmy zapominał portfela, bezpardonowo podpinał się pod moje zakupy, a głównie potrzebował do życia- fajek, piwek i energoli.. W takich chwilach pouszkadzane nadmiarem endorfin kabelki w moim zakochanym jak u małolaty mózgu na chwilę zaczynały stykać, jednach szybko zrywały połączenie na nowo urzeczone podanym do łóżka śniadankiem (ze składników za moje) oraz czułym i namiętnym seksem, do którego w końcu doszło i to dokończyło dzieła opętania przez moce nieczyste do reszty. 

Typ przesiedział pół życia za morderstwo, popełnione jednak w bardzo młodym wieku i jak sądził 'niechcący' opowiadając swoją historię tak, że płakało się nad jego podłym losem, a nie ofiary.. Stracił cała swoją rodzinę siedząc za kratami co niewątpliwie było jego traumą i większą karą od losu niż sam wyrok. Szybko jednak stałam się 'jego całym życiem' a wszystkie próby zakończenia tej relacji, w której zaczął wychodzić problem z alkoholem kończyły się szantażem emocjonalnym o zakończeniu swojego żywota. Z czasem okazało się, że tych żyć ma więcej niż kot - gdy podczas kolejnego alkoholowego ciągu musiałam namierzyć i odebrać jego zagubiony na mieście telefon, w którym roiło się od równoległych romansów z innymi 'niezastąpionymi'. Gdy już nie miał argumentu do szanażu emocjonalnego w postaci samobójstwa z miłości to zaczął grozić mi..

Spanikowana popełniłam największą głupotę swojego życia (tzn prawie, bo coś ją jednak przebiło, ale o tym zaraz) i pozwoliłam ze strachu na powrót męża do domu, który wykorzystał tę sytuację do zemsty na mnie. Oczywiście z początku udawał jaki to jest w niebowzięty, że dostaje koleją szanse,  jak przeprasza za błędy I oczywiście obiecuje poprawę. Na czas mojego półrocznego dystansu do jego obietnic , w którym leczyłam się z najbardziej uzależniającej miłości mojego życia, nawet wprowadzał te obietnice w życie- starał się,  był.. A gdy zaczynałam brać to wszystko na serio i zaufałam złożył papiery o rozwód i związał się z nową panią...

Poczułam się upokorzona i oszukana. Kierowana żądzą zemsty odblokowałam numer wakacyjnego typa, który był poblokowany wszędzie gdzie się da, a i tak bałam się, że pewnego dnia wyskoczy mi z lodówki. Stwierdziłam jednak, że czas na konfrontację bez lęku - z jego powodu miałam problemy ze snem, bo bałam się nocnego nachodzenia jakie miało miejsce przez długie tygodnie, gdy dostał bana.  Chciałam położyć temu kres z wysoko podniesioną głową pewna tego, że już nic do niego nie czuję..

Echhh. Weszłam w to na nowo, a chyba nawet w większą kakalakę, bo teraz nie musi już udawać pogubionego romantyka - teraz mam bezdomnego alkoholika, który koczuje u mnie na działce i dewastuje moją przestrzeń. Nie pomagają interwencje policji, bo po nocy w izbie wytrzeźwień wraca jak bumerang. Gdy zamykam furtkę wchodzi nad bramą nawet w stanie rzekomo agonalnym, a gdy zamykam drzwi od altanki wchodzi oknem. Tak, mam problem, który ciężko mi rozwiązać. Ale i tak czuję, że jestem na dobrej drodze do uleczenia i wolności, bo zamykam na niego serce, a do niego już nie wejdzie żadną inną drogą ♡

Amen.

Mimo wszystko nie żałuję..  Nie żałuję ani jednej szalonej chwili spędzonej w jego towarzystwie- poszłam a właściwie poszybowałam za głosem serca w przestworza i  polatałam w nich wysoko.. W prawdzie upadek z tych przestworzy bolał galancie, ale..kurde! Było warto ♡♡♡

Wszak żyć trzeba tak żeby czuć że się żyło ☆




Komentarze

  1. Mała to Ty jesteś chyba tylko ze względu na wzrost??Bo doświadczeniami,mądrośćią i podejściem do życia to na pewno nie.Czytając post miałam nadzieje,że będzie szczęśliwe zakończenie,takie namacalne ale i tak widze,że Jesteś na dobrej drodze i chciałabym o tym przeczytać w kolejnym odcinku.
    Swego czasu wpadłam w podobną kabałę..były szantaże,rzekome próby samobójstwa,włamanie się do mojego mieszkania i musiałam uciekać.Zmieniłam wtedy wszystko w moim życiu,a i tak bałam się własnego cienia.Nie stawiłam temu czoła tak jak Ty i po dziś dzień widok tej samej marki samochodu jakim poruszał się typ,albo dzwonki telefonu wywołują dreszcze na ciele i cierpnie mi ciało ze strachu.Choć było to 20 lat temu i ponad 2 tyś kilometrów stąd.Załuje i nie umiem sobie tego wybaczyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co żałować 😘
      Trzeba doceniać, że miało się siłę I mądrość aby z tego wyjść 👊
      Lepszy ostrzegawczy strach po latach niż tęsknota czy sentyment...
      Strach to nasz przyjaciel, uchroni nas ptzrd kolejną życiową kabałą 🤜🤛

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

On(i)

Ból..

Na rozstaju dróg...