Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2024

Alko i inne używki

 Niby wszystko jest dla ludzi tylko liczą się proporcje. Dla niektórych alkohol to nie ucieczka przed problemami lecz trunek pozwalający delektować się chwilą - dobrej jakości i pity z umiarem. Gorzej, gdy granice zdrowego rozsądku zacierają się, gdy inne rzeczy przestają być ważne, gdy coś w środku gniecie tak bardzo, że szuka się tylko ulgi i chwili zapomnienia.  Tylko, że problem wcale nie znika. Za to pojawiają się kolejne.. długi, psychozy, wyrzuty sumienia, wstyd, ból. I jeśli wtedy nie znajdzie się antidotum, innego sposobu na ukojenie wewnętrznej rozpierduchy to zaczyna się tonąć. Mimo genów i nieidealnego wzorca w rodzinie zapach wódki wywołuje u mnie odruch wymiotny. Na szczęście (w nieszczęściu) kojarzy mi się ona tylko z problemami - ze zmianą zachowania ukochanego taty w kogoś nieprzewidywalnego i obcego, z utratą kontroli i świadomości i konsekwencjami tego stanu.. Co innego wino. Smakuje mi, odpręża, usuwa blokady w mojej głowie, znieczula, pomaga błogo zasnąć. Wiem jedn

T jak tata..

 Wiem, że gdyby ta relacja była prostsza to i całe moje życie takie by było. Wiem, że mając akceptację, Miłość i bezpieczeństwo od tak ważnej osoby w życiu dokonywałabym lepszych i zdrowszych życiowych wyborów.. Jednak prosto nigdy nie było. Były za to zmiany nastroju, alkohol, agresja, ciche dni... Brak poszanowania moich granic. Z drugiej strony były też wycieczki, wygłupy, wspólna pasja - miłość do zwierząt.. W moich oczach był najbardziej zaradnym, odważnym, pomysłowym i zabawnym człowiekiem. Nie było rzeczy, której by nie naprawił, jedzenia, którego by nie przyrządził. Potrafił przychylić nieba, aby już za chwilę zmienić twarz i stać się kimś zupełnie innym... Nigdy nie usłyszałam od Niego, że jestem kochana i wystarczająca. Byłam za to porównywana, poniżana, lekceważona. Mimo wszystko czułam Jego miłość doszukując się jej w spojrzeniu czy uśmiechu.. Często budził strach. Postawiłam się mu  dopiero w wieku mocno dorosłym, gdy wyżywał się słownie na mojej mamie, a ja czułam się jak

On(i)

 Pojawił się w moim życiu, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Ukoił ból przeszłości i ten, z którym wówczas przyszło mi się zmierzyć - pierwsze dzielone wakacje, a tym samym pierwszy miesiąc bez moich dzieci... Miłość jaką we mnie wtedy obudził dodała mi ogrom siły, pewności siebie i wiary w lepsze jutro. Nigdy wcześniej nie czułam się tak wysłuchana, zrozumiana i... bezpieczna, choć daleko mu do oazy spokoju. A jednak to w tych wytatuowanych ramionach czułam się jak w domu, w tych szalonych oczach widziałam troskę i dobro, a Miłość z Nim rozpuściła we mnie wszystkie blokady.. Zaimponował mi swoją siłą, bo zniósł w życiu to co mi wydawało się nie do przeżycia - stratę wszystkich bliskich i wolności na długie lata.. Ta siła udzieliła się też mi w czasie kiedy byłam jej totalnie pozbawiona. Te wakacje miały być nie do przeżycia, a na pewno nie na trzeźwo, bo totalnie nie radziłam sobie z tą sytuacją - z rozpadem rodziny, dzieleniem wakacji, samotnością i poczuciem bycia zbędną. No i w s

Demony..

 Istnieją w moim umyśle odkąd pamiętam. Nie dają spać, beztrosko cieszyć się życiem, dopadają w różnych momentach bez zapowiedzi.. Próbowałam z nimi walczyć, uciekać przed nimi, choć ostatnio staram się je oswoić. Są częścią mnie, mojego życia więc powinnam je zaakceptować.  Demony mają różne złowrogie twarze, są szydercze i zachłanne. Mają nade mną kontrolę i sprawia im to radość, daje poczucie siły. Potrafią zepsuć najpiękniejszą chwilę, podważyć niejedną relację, przełączyć mnie w sekundę z beztroski na psychozę.. Część z nich to chyba traumy pokoleniowe, niesione w genach nierozwiązane problemy przodków, ich lęki, słabości i cierpienia. Inne powstały, gdy przekroczone zostały moje granice, a właściwie to zostały one zdeptane, zburzone, staranowane.. Staram się odbudowywać je krok po kroku, cegiełka po cegiełce - już nie tylko dla siebie lecz dla moich dzieci, aby przerwać powielany schemat. Nie godzę się na brak szacunku, przemoc w żadnym jej wydaniu, ignorancję, wykorzystywanie i

Antidotum

 To co od zawsze przywraca spokój mojej duszy to kontakt z naturą - fauną i florą z dala od cywilizacji. Uwielbiam włóczyć się po bezdrożach w towarzystwie mojego rudego kompana na czterech łapach. Wtedy jestem jak on - osadzona w tu i teraz, nie liczy się przeszłość, ani niepewna przyszłość. Jest chwila obecna - jej zapach, kolory, dźwięki, doznania. Taki spacer to reset dla mojej głowy i emocji. Uwalnia napięcie, pomaga złapać dystans do problemów, przywraca wiarę w swoją siłę i sprawczość.  Potrzebuję czasem pobyć sama, poskładać myśli, przeanalizować sytuacje.. Ale to co pomaga najbardziej to zajęcie się kreatywnym ogarnianiem przestrzeni wokół mnie - znajdowanie nowego zastosowania starym rzeczom, przemeblowania, zmiany aranżacji. Najlepszą przestrzenią do tego jest mój ogród, który obecnie bardziej zamienił się w ranczo za sprawą dwóch kózek, trzech kurek, trzech kaczek i również trzech przepiórek. Tam jestem w pełni sobą, bez presji i poczucia płynącego czasu. Często nieuchwytna

Na rozstaju dróg...

 Coś się kończy więc i coś zaczyna..  Prawdopodobnie tak, lecz gorzej jak kończy się prawie wszystko co twoje i znane, wszystko co cię określa jako człowieka, wszystko co kochasz i czemu poświęciłaś/eś większość swojego życia. Można wtedy stracić grunt pod nogami. Można zacząć wątpić w sens tego wszystkiego. Można się po prostu bać. Tak boję się. Przyszłości czającej się za rogiem - obcej, brutalnej, zachłannej, takiej co odbierze mi moje świętości.. A co mogę stracić? Rodziców, którzy synchronicznie przygarnęli 'uszczypliwe zwierzątka', ukochane dzieci - sens mojego życia, które postanowił ode mnie odsunąć pan- jeszcze- mąż w obrzydliwie perfidny i zakłamany sposób, pracę - jeśli batalia rozwodowa przybierze na sile.. Teoretycznie powinnam też coś zyskać, ale tu jakoś czarna plama. Pewnie kolejne życiowe doświadczenia.. pewnie twardszy tyłek, a może nawrót depresji, która ostatnim razem przykuła mnie do łóżka na kilka długich, zimnych miesięcy.  Wychodziłam z niego po to, by m