Posty

Blizny

 Czas goi rany, ale czasami zabliźnia te, które nie zostały wystarczająco oczyszczone i mimo, że na zewnątrz wszystko wygląda cacy, to wewnątrz toczy się stan zapalny.. Takie podgojone rany przypominają o sobie w różnych momentach, czasem wystarczy je drasnąć, aby zaczęły boleć na nowo.  Trigerują mnie na pozór nieszkodliwe sytuacje, coś co po innych spłynęło by jak po kaczce u mnie wywołuje szereg skojarzeń i często psychozy.  Staram się nie spychać tych negatywnych emocji tylko przepracować je na nowo, oczyścić się ze skojarzeń i wygoić wreszcie dawne rany. Tłumaczę sobie, że teraz okoliczności są inne, że na więcej rzeczy mam wpływ i że nic już mi nie zagraża. Dopuszczam do siebie trudne emocje i wspomnienia, pozwalam sobie je odczuć i oswoić. Nie walczę z nimi i nie zagłuszam. Akceptuję. Choć był czas, że dawałam im upust poprzez wsciekłość i (auto)agresję. To takie wewnętrzne katharsis, które ostatecznie leczy to co nieprzepracowane.  Mówi się, że pół życia nabywamy rany, a drugie

Siła

 Czym dla mnie jest siła? Niepoddawaniem się, gdy sprawy nie idą tak jak sobie wymarzyliśmy. Jest wolą życia. Niekończącym się dążeniem do urzeczywistnienia swoich marzeń. I podnoszeniem się z desek o własnych siłach, gdy życie zaserwuje knockout.. Źródłem siły może być miłość bliskich osób i miłość do tych osób. Pasja, ambicja, chęć posiadania, udowodnienia czegoś sobie lub innym. A w zależności od tego, skąd czerpiemy motywację, może to być niekończące się źródło mocy lub też takie, które szybko wyschnie.. Można czerpać z różnych źródeł, tak aby w razie czego zastąpić jedno innymi, ale to najbardziej trwałe pochodzi chyba z nas samych. To taki wewnętrzny głos, który czasem każe się nam mocno wkurzyć na to w czym tkwimy i motywuje do zmiany. Gdy motywacja pochodzi tylko z zewnątrz, to stajemy się zależni od zmiennych czynników, na które nie mamy wpływu - relacje mogą się skończyć, dzieci dorosnąć, bliscy odejść.. A 'wszyscy inni', którym chcemy 'coś udowodnić' tak na p

Blogoterapia

 Pisanie od zawsze przynosiło mi ulgę. Najpierw pamiętników, kalendarzy, później bloga. Był to pewien rodzaj terapii - dialogu samej ze sobą dającego możliwość poskładać skłębione myśli w logiczną całość. Jako młoda mama pisałam blog o mojej córeczce z nadzieją,  że zostanie pamiątką ma zawsze, jednak przepadł w internetach, a szkoda.. Teraz po latach wracam do uzewnętrzniania swoich myśli, bo przynosi mi to ulgę i czasem jest wsparciem dla osób, które mierzą się z podobnymi problemami. Mi też daje to wsparcie, że nie jestem sama. Miłe słowo od nieznanej wirtualnej osoby daje czasem tak wiele.. ♡ Chciałabym kiedyś napisać książkę, uporządkować swoje przemyślenia na tyle, aby nadać im jasny cel i kierunek, aby zostawić coś po sobie i być dla kogoś inspiracją i wsparciem. Parę lat temu wiele w mojej głowie poukładała książka Iwony Polis 'Pamiętasz Ją?', książka pisana sercem, może ciut chaotyczna jednak szczera do bólu i dająca do myślenia na temat związków, uzależnień, macierzyń

Alko i inne używki

 Niby wszystko jest dla ludzi tylko liczą się proporcje. Dla niektórych alkohol to nie ucieczka przed problemami lecz trunek pozwalający delektować się chwilą - dobrej jakości i pity z umiarem. Gorzej, gdy granice zdrowego rozsądku zacierają się, gdy inne rzeczy przestają być ważne, gdy coś w środku gniecie tak bardzo, że szuka się tylko ulgi i chwili zapomnienia.  Tylko, że problem wcale nie znika. Za to pojawiają się kolejne.. długi, psychozy, wyrzuty sumienia, wstyd, ból. I jeśli wtedy nie znajdzie się antidotum, innego sposobu na ukojenie wewnętrznej rozpierduchy to zaczyna się tonąć. Mimo genów i nieidealnego wzorca w rodzinie zapach wódki wywołuje u mnie odruch wymiotny. Na szczęście (w nieszczęściu) kojarzy mi się ona tylko z problemami - ze zmianą zachowania ukochanego taty w kogoś nieprzewidywalnego i obcego, z utratą kontroli i świadomości i konsekwencjami tego stanu.. Co innego wino. Smakuje mi, odpręża, usuwa blokady w mojej głowie, znieczula, pomaga błogo zasnąć. Wiem jedn

T jak tata..

 Wiem, że gdyby ta relacja była prostsza to i całe moje życie takie by było. Wiem, że mając akceptację, Miłość i bezpieczeństwo od tak ważnej osoby w życiu dokonywałabym lepszych i zdrowszych życiowych wyborów.. Jednak prosto nigdy nie było. Były za to zmiany nastroju, alkohol, agresja, ciche dni... Brak poszanowania moich granic. Z drugiej strony były też wycieczki, wygłupy, wspólna pasja - miłość do zwierząt.. W moich oczach był najbardziej zaradnym, odważnym, pomysłowym i zabawnym człowiekiem. Nie było rzeczy, której by nie naprawił, jedzenia, którego by nie przyrządził. Potrafił przychylić nieba, aby już za chwilę zmienić twarz i stać się kimś zupełnie innym... Nigdy nie usłyszałam od Niego, że jestem kochana i wystarczająca. Byłam za to porównywana, poniżana, lekceważona. Mimo wszystko czułam Jego miłość doszukując się jej w spojrzeniu czy uśmiechu.. Często budził strach. Postawiłam się mu  dopiero w wieku mocno dorosłym, gdy wyżywał się słownie na mojej mamie, a ja czułam się jak

On(i)

 Pojawił się w moim życiu, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Ukoił ból przeszłości i ten, z którym wówczas przyszło mi się zmierzyć - pierwsze dzielone wakacje, a tym samym pierwszy miesiąc bez moich dzieci... Miłość jaką we mnie wtedy obudził dodała mi ogrom siły, pewności siebie i wiary w lepsze jutro. Nigdy wcześniej nie czułam się tak wysłuchana, zrozumiana i... bezpieczna, choć daleko mu do oazy spokoju. A jednak to w tych wytatuowanych ramionach czułam się jak w domu, w tych szalonych oczach widziałam troskę i dobro, a Miłość z Nim rozpuściła we mnie wszystkie blokady.. Zaimponował mi swoją siłą, bo zniósł w życiu to co mi wydawało się nie do przeżycia - stratę wszystkich bliskich i wolności na długie lata.. Ta siła udzieliła się też mi w czasie kiedy byłam jej totalnie pozbawiona. Te wakacje miały być nie do przeżycia, a na pewno nie na trzeźwo, bo totalnie nie radziłam sobie z tą sytuacją - z rozpadem rodziny, dzieleniem wakacji, samotnością i poczuciem bycia zbędną. No i w s

Demony..

 Istnieją w moim umyśle odkąd pamiętam. Nie dają spać, beztrosko cieszyć się życiem, dopadają w różnych momentach bez zapowiedzi.. Próbowałam z nimi walczyć, uciekać przed nimi, choć ostatnio staram się je oswoić. Są częścią mnie, mojego życia więc powinnam je zaakceptować.  Demony mają różne złowrogie twarze, są szydercze i zachłanne. Mają nade mną kontrolę i sprawia im to radość, daje poczucie siły. Potrafią zepsuć najpiękniejszą chwilę, podważyć niejedną relację, przełączyć mnie w sekundę z beztroski na psychozę.. Część z nich to chyba traumy pokoleniowe, niesione w genach nierozwiązane problemy przodków, ich lęki, słabości i cierpienia. Inne powstały, gdy przekroczone zostały moje granice, a właściwie to zostały one zdeptane, zburzone, staranowane.. Staram się odbudowywać je krok po kroku, cegiełka po cegiełce - już nie tylko dla siebie lecz dla moich dzieci, aby przerwać powielany schemat. Nie godzę się na brak szacunku, przemoc w żadnym jej wydaniu, ignorancję, wykorzystywanie i

Antidotum

 To co od zawsze przywraca spokój mojej duszy to kontakt z naturą - fauną i florą z dala od cywilizacji. Uwielbiam włóczyć się po bezdrożach w towarzystwie mojego rudego kompana na czterech łapach. Wtedy jestem jak on - osadzona w tu i teraz, nie liczy się przeszłość, ani niepewna przyszłość. Jest chwila obecna - jej zapach, kolory, dźwięki, doznania. Taki spacer to reset dla mojej głowy i emocji. Uwalnia napięcie, pomaga złapać dystans do problemów, przywraca wiarę w swoją siłę i sprawczość.  Potrzebuję czasem pobyć sama, poskładać myśli, przeanalizować sytuacje.. Ale to co pomaga najbardziej to zajęcie się kreatywnym ogarnianiem przestrzeni wokół mnie - znajdowanie nowego zastosowania starym rzeczom, przemeblowania, zmiany aranżacji. Najlepszą przestrzenią do tego jest mój ogród, który obecnie bardziej zamienił się w ranczo za sprawą dwóch kózek, trzech kurek, trzech kaczek i również trzech przepiórek. Tam jestem w pełni sobą, bez presji i poczucia płynącego czasu. Często nieuchwytna

Na rozstaju dróg...

 Coś się kończy więc i coś zaczyna..  Prawdopodobnie tak, lecz gorzej jak kończy się prawie wszystko co twoje i znane, wszystko co cię określa jako człowieka, wszystko co kochasz i czemu poświęciłaś/eś większość swojego życia. Można wtedy stracić grunt pod nogami. Można zacząć wątpić w sens tego wszystkiego. Można się po prostu bać. Tak boję się. Przyszłości czającej się za rogiem - obcej, brutalnej, zachłannej, takiej co odbierze mi moje świętości.. A co mogę stracić? Rodziców, którzy synchronicznie przygarnęli 'uszczypliwe zwierzątka', ukochane dzieci - sens mojego życia, które postanowił ode mnie odsunąć pan- jeszcze- mąż w obrzydliwie perfidny i zakłamany sposób, pracę - jeśli batalia rozwodowa przybierze na sile.. Teoretycznie powinnam też coś zyskać, ale tu jakoś czarna plama. Pewnie kolejne życiowe doświadczenia.. pewnie twardszy tyłek, a może nawrót depresji, która ostatnim razem przykuła mnie do łóżka na kilka długich, zimnych miesięcy.  Wychodziłam z niego po to, by m